pojęcie, które w całem w swem dziele do tylu stosować będzie ludzi?
Otóż wbrew zwyczajowi przyjętemu w takich razach przez wszystkich innych pisarzów, on tego określenia nie daje. U niego bowiem, jak powiedziałem, wszystko idzie na opak.
Zabierając się do pisania ex professo dzieła o »bohaterach«, powinienby przecie czytelnika swego zapoznać z tem, co pod bohaterem rozumie. Takby każdy inny uczynił; ale on nie, bo on — to oryginał, to secesyonista. On dróg utartych nie znosi.
Więc definicyi bohatera nie podaje... i nie... I co mu zrobisz!...
Wprawdzie w szumnych wstępnych akordach frazesowych, zaręcza czytelnika, że dzieje powszechne ludzkości są dziejami ludzi wielkich, dla których ludzkość powinna mieć cześć, jako dla »bohaterów-półbogów«; i... więcej nic.
A jednak taka definicya zdałaby się na coś, przynajmniej choćby na to, żeby sąd sobie wyrobić o... Carlyle’u.
Jeżeli mam osądzić, czy uczeń mój zadanie napisał bez błędu, powinienem znać reguły ortografii, składni i stylistyki języka, w którym je skomponował. Jeżeli mam osądzić, czy kościół dany jest zbudowany poprawnie w stylu romańskim, greckim, gotyckim, — powinienem wiedzieć, na czem każdy z tych stylów polega? Stąd więc zdawaćby się mogło, że, aby osądzić »bohaterów« Carlyle’a z jego punktu widzenia,
Strona:Bohater Carlyle'a i nadczłowiek Nietzsche.djvu/012
Ta strona została uwierzytelniona.