To też nawet p. Carlyle nie ośmiela się odmówić im wprost bohaterstwa... bo je tylko przemilcza. On ich nie spostrzega albo też na nich się nie poznaje. W tem niezliczonem mnóstwie ludzi wybitnych, którymi Kościół Chrystusowy szczycił się zawsze i szczyci, Carlyle nie znajduje nic wielkiego, nic heroicznego!!
Tu mimowoli przychodzi na myśl jego własny, jak zawsze, oryginalny frazes, że wobec prawdziwie heroicznych postaci, on z swą całą historyczną i psychologiczną erudycyą i panteistyczną filozofią jest tylko »parą błyszczących okularów, za któremi nie patrzą oczy«. Nie ma ich.
Nie ma oczu. Ale gdzież się podziały? Oto podczas studyów p. Carlyle’a zabłąkały się w kierunku bohaterów pozornych: stąd, kiedy przed okularami jego erudycyi przesunęli się bohaterowie prawdziwi, on ich spostrzedz nie mógł, bo na nich patrzał przez okulary bez oczu, a przeciwnie na tamtych patrzał oczami (krótkowidza) bez okularów i dlatego na jednych i drugich się omylił.
Ale na dzisiaj dosyć. Reszta w liście następnym.
Strona:Bohater Carlyle'a i nadczłowiek Nietzsche.djvu/030
Ta strona została uwierzytelniona.