Niema historyka, któryby nie uznawał, że wszystkie prawie wojny jego były nieuzasadnione, niesłuszne i niesprawiedliwe. Mógł on przez nie zyskiwać rozgłos, wzmacniać i powiększać swą potęgę — mógł okrywać się coraz większą sławą wojenną, siać coraz większy postrach; ale nie mógł zasługiwać i nie zasłużył na chwałę prawdziwą, żeby potomność zaliczyć go mogła pomiędzy ludzi wielkich. Inaczej pierwszy lepszy zbój, byle odważny, sprytny i szczęśliwy, mógłby, tak samo jak on, rościć prawo do chwały i uznania, nazwać się »wielkim«.
Tak, Napoleon I. był wielkim, zręcznym i odważnym korsarzem, jednym z tych, z jakich jego Korsyka słynęła od dawna. To też do chwały prawdziwego bohatera nie ma on prawa.
A teraz porównajmy Napoleona I. ze św. Franciszkiem Ksawerym — wielkość jego pozorną, z wielkością tego świętego prawdziwą. Weźmy z jednej strony hałaśliwą i rozgłośną jego sławę, opartą na chwilowem oręża powodzeniu, — jego zdobycze, okupione krwią milionów żołnierzy, nieszczęściem tylu tysięcy rozbitych rodzin, osieroconych dzieci, tylu krajów wyniszczonych, wyssanych z ludzi i pieniędzy: — i porównajmy ze sławą Apostoła Indyi i jego zdobyczami w duszach ludzkich, odnoszonemi łagodnością, miłością, wspaniałomyślnością i poświęceniem.