Z kar i klątw kościelnych sobie drwił: »Czasy średniowieczne minęły — rzekł z przekąsem, kiedy się dowiedział o rzuconej na siebie klątwie. — Dziś klątwy papieskie z rąk mych żołnierzy bagnetów nie wytrącą a mnie na pokutę do klasztoru nie zapędzą«.
A jednak, jednak... jedno i drugie się spełniło i to prędzej niż sądził i smutniej, niż przypuszczał. Pokazało się, że klątwy papieskie siłę swą zachowały, skoro z rąk odmrożonych jego żołnierzy wytrącić potrafiły bagnety, a jego zaprowadziły na wyspę św. Heleny, gdzie samotny, w ciszy i odosobnieniu większem, niż w murach najbardziej od świata odciętego klasztoru, miał czas o pokucie myśleć, otrzymać rozgrzeszenie i pojednać się z P. Bogiem.
Szczęściem dla jego duszy, że z tego czasu korzystał i umarł, jak chrześcijanin.
Napoleon niedowiarkiem nie był. To też wiara mu przyszła z pomocą, gdy go ludzie opuścili, — podała rękę, podniosła z prochu i... uczyniła, ufajmy, wielkim i to prawdziwie wielkim tam, gdzie swej wielkości już utracić nie można, — w niebie.
Jednak Napoleon ma pozory bohatera. O ile pod bohaterem w ścisłem znaczeniu rozumiemy człowieka, okazującego w swych czynach nadzwyczajnych szczególne podobieństwo do Pana Boga w Jego działaniu na zewnątrz, —