Idźmy dalej. Widzieliśmy, że Mahomet, wedle Carlyle’a to bohater-prorok; zaś bohaterem-kapłanem jest u niego Marcin Luter!
Para dobrana, niema co mówić. Lutrowi obok Mahometa zapewnie z wielu względów do twarzy, ale, żeby miał być i on bohaterem — to co innego!
Zobaczmy, czy znajdziemy w nim ślad czegoś, co jak n. p. u Napoleona mogłyby być nazwane bohaterstwem przynajmniej w znaczeniu dalszem choćby najszerszem.
Carlyle widzi w Lutrze typ bohatera-kapłana. Kapłanem wprawdzie był, ale zanim został »reformatorem«; od chwili zaś, gdy, zbuntowany przeciw Kościołowi, rozpoczął swą religijną działalność, tak mało dbał o godność kapłańską, że, jak sam wyznaje, »za poradą szatana« zaprzestał odprawiać Mszy św. Stąd poszło, że w protestantyźmie niema ofiary, ani kapłanów.
I ten kapłan, co znosi ofiarę, ma być typem kapłana-bohatera! To tak samo, jakbyśmy powiedzieli, że typem bohatera żołnierza jest oficer, który swój sztandar zdradza, swemu monarsze się sprzeniewierza, depce uniform i odrzuca broń, jaką dotąd z nieprzyjacielem zwycięsko się potykał!
Luter bohaterem-kapłanem! po swem odstępstwie — kapłanem? ale czyimże nareszcie
Strona:Bohater Carlyle'a i nadczłowiek Nietzsche.djvu/044
Ta strona została uwierzytelniona.