dalej, niż żydzi i stanęli gdzieś, obok wyznawców... Mahometa.
Rozumiesz teraz przyjacielu, dlaczego Carlyle obok Mahometa stawi Marcina Lutra....
Par nobile fratrum.
Biedny ten Carlyle! Nabiedził się, naszukał w dziejach ludzkości starożytnych, średniowiecznych i nowożytnych, aby upolować jakiego bohatera prawdziwego... i nie upolował. Wprawdzie zaręczał światu, jak tego dowodzi jego książka, że polowanie się udało, bo w torbie myśliwskiej znalazł Napoleona, Mahometa, Lutra... ale przy bliższem przypatrzeniu okazało się, że to zwierzyna bardzo pośledniego gatunku....
Omylił się... cóż dziwnego, bo krótkowidz.
Ale on na dnie swej torby ma jeszcze coś. Może tym razem wygrzebie bohatera.
I wygrzebał, no!... zgadnij tym razem kogo? Oto nie uwierzysz, ale tak jest — wygrzebał Jana Jakóba Rousseau.
Sądzisz, że żartuję? Nie! tak jest w istocie! Carlyle w Rousseau widzi bohatera-literata.
Bohatera, ale z jakiego względu?
Może ze względu na jego zalety, heroiczne poświęcenie, cnott, przykład charakteru? nie. — »Jego bowiem braki a raczej nałogi — jak powiada on sam — były wielkie, był to człowiek zmysłowy, draźliwy, histeryczny... bez myśli