mień swój rzuciłeś bardzo daleko, ale on na ciebie samego spadnie.«
Oto, mój drogi, czem był człowiek, przed którym tyle kadzidła spalono, koło którego narobiono tyle hałasu:
»Ecce, quem colebatis«.[1]
Zamiast uznać w nim człowieka nieszczęśliwego, nawiedzonego zboczeniem umysłowem, jak tego zaraz od początku dawał aż nadto wiele dowodów, olśnieni tu i owdzie rozrzuconymi połyskami gasnącego w nim rozumu, wielbiciele usiłowali zrobić z Nietzschego geniusza i z godną lepszej sprawy wytrwałością brednie jego podciągnąć pod jakiś system, nadać im jakąś nazwę, odnaleść pomiędzy przedstawicielami wybitnymi myśli ludzkiej pokrewnego mu ducha. I tak Schellwin widział w nim podobieństwo do Stirnera, Grote — do Tołstoja, Darwina, Laurentius — do Krapotkina, Wilhelmi — do Carlyla, a Tönnies — do Emersona.
Co do mnie, sądzę, że Nietzsche, o ile jest oryginalny, niema do siebie podobnych. A jeżeli trzebaby koniecznie podciągać go pod jakąś katagoryę, zaliczyłbym go do radykałów i to najskrajniejszych, — do przewrotowców, anarchistów: tak, że gdyby się gdzie zebrał wiec ogólny filozoficznego świata, umie-
- ↑ Patrzcie, komuście cześć oddawali!