Strona:Bohaterowie Grecji (wycinki) page 05a.jpg

Ta strona została skorygowana.

skadą ludzi ze stromych skał i urwisk, zostawiając krew na znak swej hańby, a orłom dzikim swe kości… Trzy tysiące ich trupa zostało w tej walce. Suljoci mieli 70 umarłych, a około 100 rannych. Ali Pasza, ten podlec i okrutnik małej duszy, haniebnej pamięci, spodziewający się tryumfu nad garstką ludzi, dowiedziawszy się o klęsce, struchlał i tak stracił głowę, że uchodząc do Janiny byle prędzej, w drodze padło pod nim dwa konie.
W parę miesięcy znowu wychodził na tę wyprawę, żądny zemsty najkrwawszej. Suljoci czuwali. Ali zwolna zbliżył się z wojskiem, gotując wielkie oblężenie z napadem. Między bejami albańskimi był Islam Prognio, który nie mógł odboleć straty swej niezawisłości i w sercu żywił żmiję nienawiści przeciw tyranowi Epiru; zazdrościł on wolności ich Grekom Selleidy, a podziw jaki miał dla ich bohaterstwa, wzniecał jego ku nim sympatię i życzliwość obudzał dla ich sprawy. Islam wyprawił tajemnego powiernika ku Tsawellasowi z odsłonięciem planów Epiru, i zachęcając do szybkiego uprzedzenia wroga. Fotos wybrał 400 Palikarów, najsilniejszych i najdoświadczeńszych. O zachodzie słońca począł zstępować z gór, z największą ostrożnością, by nie zbudzić Turków, mocno śpiących swym obyczajem. Noc była ciemna, powietrze ciężkie jak przed burzą, a częste błyskawice wróżyły bliską nawałnicę. Raptem Suljoci zagrzmieli ogniem piekielnym. Obudzeni, porwali broń, strzelając na oślep w ciemnej nocy. Chmury grubego deszczu, zgromadzone w tejże stronie, lunęły całą ulewą na obóz turecki, grad potężny począł ich trzepać z nieba tak, że twarz osłaniać musieli. Po trzech godzinach walki pierzchli w nieładzie, zostawiając 200 poległych, rannych i mnóstwo broni i żywności. Suljoci stracili trzech ludzi, nie do uwierzenia! Wrócili obładowani zdobyczą najpożądańszą: bo prochem, kulami i chlebem.
Zdemoralizowani Albańczycy, niepomni przysiąg, powrócili bandami do domów. Ali spostrzegł, że szybko trzeba zmienić taktykę, pod karą utraty żołnierza. Oświadczył im, że już nie będą w polu potykać się z Suljotami, tylko zamkną ich w górach tak, że pozbawią wszelkich środków do życia. To wstrzymało dezercją. Rozłożono armię tak, by otoczyć jak najzupełniej góry Suli. Przewidując to Klefci, łamali szyki Turkom; w ciągu trzech miesięcy nie było dnia, w którymby nie byli napadnięci i roboty ich nie zniszczono. Fotos dokazując cudów waleczności, paraliżował ciągle postępujące oblężenie. W końcu Turcy drżeli przed nim jako przed czarownikiem.
Imię jego, służące za okrzyk wojenny Suljotów, poczytywano za talizman. Opowiadano sobie, że kule na niego miotane odpadają na strzelającego. Nie wiele czasu trzeba było, by wieści te wśród ludu, przyjmującego płomienną wyobraźnią wszystko poetyczne, przybrały olbrzymie rozmiary.
Niestety, historia tutaj zaprzeczy legendzie. W tym czasie właśnie miał zginąć waleczny wódz Suljotów. Pewnego dnia, gdy Tsawellas swym zwyczajem zapędził się z swym hufcem zbyt daleko w gorącej potyczce, jeden z Albańczyków, zbyt tchórzliwy, by go spotkać oko w oko, zaczaiwszy się za skałą, celnym strzałem ugodził w głowę bohatera. Tsawellas padając krzyknął: „Do mnie przyjaciele! zginąłem!... odetnijcie prędzej mą głowę, bo ją psom rzucą!“ Zaledwo 80 Suljotów mogło go otoczyć. Walka najzażartsza się rozpoczęła, i jeszcze osieroceni Suljoci zdobyli pole, unosząc w rozpaczy ciało wodza. Rana jego