Strona:Bohaterowie Grecji (wycinki) page 16b.jpg

Ta strona została skorygowana.
BOHATEROWIE GRECJI.
przez
EUGENJUSZA YEMENIS
byłego konsula Grecji w Paryżu.
Z francuskiego przełożył
WŁADYSŁAW TARNOWSKI

(Ciąg dalszy.)

W dwa dni potem Toxydzi i Suljoci, którzy już byli opanowali przedmieścia, rzucili się wewnętrze Arty, spotkali się z dzielnym Karaiskos, który z swej strony przybył, i po strasznej walce zawładnęli trzecią częścią miasta. Noc rozdzieliła walczących; zdobywcy biwuakowali na gruzach dymiących po walce, u stóp Akropolu miasta, kędy była warownia i domy arcybiskupie, ostatnie paszy schronienie. Szturm miano nazajutrz przypuścić, z niemałą nadzieją wyparcia wroga, licznemi klęskami zdemoralizowanego. Był to widok szczególny, derwiszów toxydzkich i popów suljockich, noc całą dziękujących błagalnie niebu za swe tryumfy. Wierzchołki gór różnej wysokości, od wzgórków Amfilochji aż do iglastych turni Selleidy, zapłonęły nocą jedne po drugich; te płomienie łączące się powietrznemi ogniwy, zwiastowały w Suli zwycięztwo chrześcijan; ale nawet przy ich radośnym blasku miał paść cień gruby nieprzychylnej znowu fortuny. Bejowie Chamuri poruszeni, naradzali się co przedsięwziąć. Zawsze pod wpływem nędznym chwilowych wrażeń, miotających jak szuwarami bagien na tę i na ową stronę, nie wiedzieli sami czy do Greków czy do prześwietnej Porty się przychylić. Służyć pierwszym nie zgadzało się z ich fanatyzmem religijnym, ostatnim zaś, broniło ich uczucie niezawisłości. Kilku posłów Kurschida Paszy skłoniło ich na jego stronę. Obiecali namówić bejów Texydy do dezercji z szeregów greckich. Następnej nocy emisariusze Chamidów zdołali dostać się do obozu albańskiego. Błagali w imię proroka Almasa ich wodza, by nie walczyli więcej przeciw własnym współwiercom i rebalilitowali się prędko poprawą.
Almas Bey uległ namowom, rozkazał zwinąć obóz i oddalić się w najgłębszej ciszy, jednak wzbraniał się walczyć przeciw swym sprzymierzeńcom. Suljoci gotowi nazajutrz do walki, spostrzegli znikniecie Toxydów. Marko jednak, licząc na zapał towarzyszy, świadomych dotychczasowych krwawo wywalczonych zwycięztw, nie zwątpił o zwycięztwie. Niestety, światła dające znać, że nowy oddział ciągnie w pomoc oblężonej Arcie, zniweczył te nadzieje. Niemniej Marko z okrzykiem bojowym rzucił się na gmachy arcybiskupie. Nie było to tyle bohaterstwo, ile uczucie wspaniałomyślności. Pamiętamy bowiem, że Karaiskos i Akarnańczycy przez wodza Selleidy zostali do tej potrzeby wciągnięci. Chciał on tą napaścią zająć wroga, by mógł od drugiej strony