Strona:Bohaterowie Grecji (wycinki) page 19a.jpg

Ta strona została skorygowana.

li ku górom Suli; było to tylko powtórzeniem usiłowań niedawnych Botzarisa. W połowie czerwca 1822 Grecy osiedli na wzgórzach Komboti, o dwie godzin prawie od Amfilochji, a wkrótce Filheleni, żądni sposobności odznaczenia się wobec tych, za których sprawę walczyli, posunęli się aż ku warowni Peta, dla przecięcia wszelkiej styczności między obrońcami Arta a wojskiem tureckiem, zajętem oblężeniem Suli. Przywiedzeni do ostateczności wskutek rosnących sił nieprzyjacielskich, bez żywności, Suljoci wysyłali gońca za gońcem do kwatery generała Komboti, błagając natychmiastowych posiłków. Botzaris i Maurocordato złożyli radę wojenną w nocy pod gołem niebem, nad rzeką Potimi. Obok obcych poruczników, byli tam księża siwobrodzi, garstka Suljotów w białych burkach, o gestach gwałtownych, śmiałem wejrzeniu i wyrazistych rysach, uwydatnionych zwyczajem golenia brwi i czoła; górale Pindu o szerokich pasach, przetykanych skałkowemi pistoletami; wreszcie kilku Albańczyków surowych, słuchających z niemą grozą dyskusji narad wojennych, jedni stojąc z brodą opartą na lufach karabinów, inni siedzący wschodnim obyczajem z nogami pod siebie i palący na pozór obojętnie długie nieodstępne nargile drewniane. Uchwalono, że Botzaris uda się w 500 ludzi dla wsparcia walczących w górach, Filheleni zaś, poparci przez Albańczyków, działać będą tymczasem w jego celu w okolicy Peta. Botzaris wyruszył nazajutrz, przebył strumień Arta o dwie godzin od miasta tegoż imienia, i ukryty w lasach czekał nocy, by przejść cichaczem pod czaty tureckie. Eskapada ta, godna hartu Annibala, jest szczytem rycerskiej niezłomności w nieszczęściu Napróżno udawał, że chce iść płaszczyzną, wykonywał fałszywy marsz po marszu w różnych kierunkach by omylić czujność wroga: ciągle trafiał na niezwalczone przeszkody. Po upływie tygodnia, zbolały, upadający z utrudzenia, powrócił do Komboti; zostało mu z pięciu set, trzydziestu dwóch ludzi, reszta poległa w ciągłych utarczkach, lub zrozpaczona rozpierzchła się w wąwozach Pindu. Fortuna była nieubłaganą dla Greków, a mała przestrzeń ziemi zdobytej, zdawała się niknąć na nowo… zdobyta tylą trudów nadludzkich. W tejże chwili Toxyda Gogos zjawił się w obozie Maurocordata z tysiącem ludzi. Pomoc tę, jak z nieba zesłaną, wódz jednak, wahał się przyjąć. Albańczyk ten nie był czystym człowiekiem, sława jego dwuznaczną, nadto vox populi posądzał go o zgładzenie Kitzosa Botzaris[1], ojca dzielnego Marka. Był to starzec butny, wychowanek szkoły Ali Paszy, któremu dochował wiary. Po upadku Janiny Gogos łączył się z Kurszidem Paszą. Słusznie więc podejrzewano szczerość jego zamiarów. Botzaris, głuchy na krzyk własnego serca, w imię sprawy ojczystej, podaje dłoń mordercy swego ojca, godzi się z nim i skłania Maurocordata do korzystania z tej pomocy niezbędnej. Wezwał Gogosa do swego namiotu i zawołał: „O mój ojcze! jeżeli prawda jest, że ten człowiek był twoim wrogiem, niech się cień twój nie zżyma! Ojczyzna żąda, bym mu wybaczył.“ Więcej jak to, wyciągając doń prawicę, dla pozyskania go dla sprawy, rzekł: „Mężu, jeźli szczerze będziesz w zakonie naszym postępował, obiecujęć dać córkę moją za żonę twemu synowi.“

  1. Tenże nie mogąc znieść męki wygnania, tajemnie wrócił do Janiny, nazajutrz zamordowany. Śmierci jego przypisują Gogosowi.