Strona:Bohdan Dyakowski-Z puszczy Białowieskiej 1908.pdf/104

Ta strona została uwierzytelniona.

Chłopcy mieli większą chętką iść zaraz z młodym przewodnikiem, ale Janek obawiał się powierzeć mu swą gromadkę. Postanowiono więc zaczekać na gospodarza i posilić się tymczasem.
Czekanie nie trwało zbyt długo: za dobre półgodziny gospodarz wrócił i podjął się zaprowadzić podróżnych na „cisówkę“ i pokazać im „białe cisy“ — ale dopiero po obiedzie.
— Tu już nie jedni panowie przychodzili oglądać „białe cisy“ — dodał.
Trzeba się było pogodzić z losem i przedumać te parę godzin, które gospodarz zużył na obiad i odpoczynek południowy. Poczem ruszono w drogę.
Gospodarz poradził wszystkie toborki zostawić u niego w chacie i dla każdego z podróżnych sporządził długą żerdkę.
— A to na co? — pytał zdumiony Julek.
— Do podpierania się na kładce.
Praktyczność tych żerdek okazała się wkrótce w całej pełni. Takiej kładki, jak tu, żaden z chłopców nie widział jeszcze nigdy. Mniejsza o to, że nie miała ona wcale poręczy, bo przecie nie każda kładka je posiada. Ale zato brak poręczy, jak mówił Kazio,