Strona:Bohdan Dyakowski-Z puszczy Białowieskiej 1908.pdf/59

Ta strona została uwierzytelniona.

dźwigającym nie wielką koronę gałęzi z liśćmi, gdzieś tak wysoko, że jej prawie nie sposób było dojrzeć.
Julek nawet nie próbował odgadnąć:
— Jakże chcesz, bym ci powiedział, kiedy ani jednego listeczka nie mogę zobaczyć.
— A widzisz, żeś nie dorósł botaniką do wysokości drzew w puszczy.
Julek kapitulował:
— Po korze to, ja nie umiem poznawać.
Janek pośpieszył mu z pomocą:
— To jest lipa: jeśli komu nie wystarcza kora, to ma tu na ziemi orzeszki z charakterystycznym żagielkiem na szypułce. No, i jest tu parę młodziutkich lipeczek, rosnących skromnie u stóp starej; kto wie jednak, czy uda im się wybić, czy raczej nie zginą tutaj zagłuszone. Tę lipę jednak istotnie trudno poznać, tak zupełnie odmienną jest od naszych: zapatrzyła się na gonne sosny puszczańskie i poszła w ich ślady. Gdzież jej okazałe szerokie konary, jakieśmy przywykli widzieć w mniejszych lasach i ogrodach? I jej widocznie zachciało się, „z niebem pogadać“, naśladować smukłe sosny masztowe.