Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

Na świecie zrobiło się jasno, ale słońca nie było widać, bo zwarte masy mgły legły nieprzerwanym całunem nad ziemią, czyniąc wrażenie fal skłębionych i pogmatwanych, nad którymi tu i ówdzie sterczały samotne kopce wyższych szczytów. Z szarych stawały się różowe, o rozmaitych odcieniach, rzeźbiąc misternie najlżejsze swe sfałdowania, wreszcie poczęły oślepiać białością, a trącone równocześnie jakąś niewidzialną siłą, poczęły okazywać niepokój coraz większy, podnosząc się ku górze i zatapiając wszystko, co jeszcze było widoczne.
Nie wróżyło to bynajmniej na dzisiaj pogody, ale że słońce spierało się wciąż jeszcze uparcie o swoje prawa i przewaga po żadnej stronie nie była pewna, więc było na razie ciepło i sucho no i słaba nadzieja, że się chmury przecież rozejdą.
Tymczasem posuwaliśmy się raźno naprzód, a obszedłszy gruby kopiec Dancerza, znaleźliśmy się dosyć szybko pod wyniosłym i odosobnionym Turkułem. Stromo obcięta jego północna ściana, najeżona bogato sterczącymi z kamiennego miału guzami, odsłaniała siną taflę, leżącego tuż przy grani, Niesamowitego jeziora. Wiecznie spokojne, jakby zamarzłe jego lustro, okolone od wschodu skąpą kosówką, przytuliło się do kamiennych, stromych zboczy, jak ktoś, który po długiej, bardzo długiej wędrówce zna-

86