lazł silnie sterany spokojny wreszcie kąt. Jakby zapomniane więc, drzemało sobie w górach, omijane nawet przez wichry.
Minęliśmy je idąc granią, chociaż wabiła nas ta cicha, senna kotlina.
Od miejsca, gdzie od głównego trzonu odbiega ku północy silnie skaliste ramię Szpyci, trzeba było zmienić kierunek pochodu, by idąc na południe dojść do potężnego węzła Tomnateka. Pogoda poczęła się psuć coraz bardziej, a ciężkie zwały deszczowych chmur podnosiły się coraz wyżej. Jedyny w swoim rodzaju w tych stronach morenowy kocioł Gadżyny, którego północne obramienie tworzą ostatnie żebra Szpyci, był zawalony mgłami po brzegi. Te wylewały się z niego co chwila, spływając zwolna pod ściany Tomnateka, a zatrzymane przez nie wracały napowrót, gniewne jakieś i niespokojne; wówczas robiło się jaśniej na świecie, ale na chwilę tylko, bo kocioł nie mogąc pomieścić nadmiaru mgły i ciężkich chmur, wyrzucał je z siebie w takiej ilości, że wypełniły wnet nimi wszystkie szczeliuy i jary, które wydawały się dna pozbawione. Wiatr, który był ucichł od rana, począł się zrywać znowu, a myszkując po rozpadlinach, wywlekał z nich gwałtem ciemno szare masy, pędził przed sobą coraz wyżej