chata była jakby z ziemi wyrosła. Deski, których spory stos stał złożony opodal, jak i belki do budowy, były widocznie cięte ręcznie na miejscu. Żadnych nigdzie odcisków na miękkiej glebie, żadnych znaków, skąd przyszli i dokąd odeszli budowniczy tej chaty.
Zupełnie jak w bajce...
Dookoła było w odległości kilkunastu kroków wyraźne ogrodzenie z czetyny i młodych, nie obrobionych świerków, zwalonych niedbale na ziemię. Przed chatą był niewielki placyk, uzyskany przez scięcie drzew do budowy, a od niego wiodła wyraźna, wygodna ścieżka poza ogrodzenie do pięknego wodospadu czystej doskonałej wody, lecz tam się też kończyła.
Zupełnie jak w bajce...
Notowałem skrzętnie kierunek spadu dostrzeżonych potoków, deszczowych scieków, nachylenia terenu, a kiedy zapadający zmrok i nowy deszcz zagnał mię napowrót do chaty, miałem, jeżeli nie pewność, to wielkie prawdopodobieństwo, że jeżeli to wszystko jak sen nie zniknie, to znajdujemy się w północnej kończynie puszczy, oddzielającej połoninę Lemską od połoniny Balzatul.
Ale chata stała na swojem miejscu tak, jak ją opuściłem, tylko stos desek był nieco mniejszy. —
Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.
102