Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

uprzejmem zapewnieniem, że „wagon jest próżny“. W końcu i my — nie chcąc się narazić na zarzut niegościnności — zaczęliśmy na wyścigi wzywać przez okno zdenerwowanych brakiem miejsca podróżnych zapewnieniem, że nasza „salonka“ chętnie ich przyjmie w swą otchłań, jeśli zgodzą się zrezygnować na marnych kilka godzin z przyjemności oddechania. I wspólnymi siłami załadowaliśmy nasz wagon tak sumiennie, że w uznaniu naszych zasług położonych w sztuce transportowania grzecznych i na wszystko zgadzających się podróżnych, dostaliśmy we Lwowie dwa przedziały wyłącznie do naszego użytku. Ale, że wszystko na świecie się kończy, skończyła się też i nasza wygoda już na pierwszej stacyi (Kulparków), gdzie równie usłużny konduktor (widocznie rodzony brat tamtego) załadował nasz przedział jakiemiś pensyonaryuszami Zakładu, którzy tłumaczyli całkiem seryo, że tam, gdzie jest miejsce dla czterech chudych, może siedzieć całkiem wygodnie ośmiu tłustych. Uwierzyliśmy i przyjechaliśmy do Stanisławowa zgnieceni jak „pufry“ po udałym karambolu i ugotowani na „pół twardo“. Ale to wszystko było jeszcze niczem wobec tego, co nas czekało na przestrzeni Stanisławów Jaremcze. Zrozumieliśmy tam dopiero, że nieprzenikliwość ciał jest głupim wymysłem uczonych, którzy musieli mieć

8