Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

w tajemniczej chacie pod Munczelem było w nocy porządnie zimno, szczególnie nocującym na pierwszym piątrze, z powodu licznych szpar między belkami, niepozatykanych mchem jeszcze. Pod ścianą schroniska było sporo suchaj czetyny, więc i materace na noc były gotowe. Wystarczyło nakryć je tylko namiotami.
Deszcz ustał zupełnie nad wieczorem, a spracowane chmury poczynały się zwolna rozchodzić. — Były ciemno fioletowe, nieregularnie paszarpane, mało się różniące od tła lasów, które nieprzerwaną zwartą ławą obsiadły stoki Popa Iwana. Sam szczyt, na którym tylko tu i ówdzie widniały ciemne jego łaty, rozparł się szeroko i wygodnie wśród niższej braci i nieprzebytej puszczy.
Program dalszego pochodu uległ nieznacznej zmianie wobec obawy braku żywności, gdyż postanowiłem zostawić z boku jezioro Szybeny, a wyszedłszy możliwie wcześnie, dobić koniecznie na wieczór do Ruszpolyany, wielkiej wsi węgierskiej nad potokiem Ruszkova, dopływem rzeki Vissó. — Czekał nas więc jutro marsz opętany, około pięćdziesięciokilometrowy. terenem górskim, przy niewiedzieć jeszcze jakiej pogodzie.
Podano więc bardzo wcześnie wieczerzę, która składała się z dwóch kociołków zdobytej w szała-

109