Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

wobec długiej jeszcze i ciężkiej drogi do Ruszpolyany, czekały nas chwile niewesołe.
Można wprawdzie było zatrzymać się i ugotować nieco bulionu, ale to pociągało za sobą stratę czasu, który musiał być wyzyskany należycie, jeśli mieliśmy dojść na noc do ludzkich osad. Na możliwość zaś wykonania naszego zamiaru wskazał i fakt napotkania hucuła-leśnika, który rozwiązał nam tajemniczą zagadkę samotnej chaty w Lemskiej puszczy, objaśniając, że została ona niedawno wzniesioną przez jakiegoś magnata węgierskiego do celów polowania i gęściej rozrzucone, chociaż bardzo ubogie pasterskie szałasy i natknięcie się za Stogiem na patrol węgierskich żandarmów, obchodzących przyległe połoniny...
Więc chociaż nam było trochę głodno, to przecież nadzieja dobicia do portu, nakazywała wykrzesać ze siebie dostateczną ilość potrzebnych sił.
Płaski szczyt Mihailekula, na który spoglądał znacznie od niego wyższy Farkaul, przedstawiał widok niezmiernie ciekawy, błyszcząc na całej swej powierzchni dziesiątkami pawich oczu większych i mniejszych stawków, niby rozrzuconych hojną ręką przez kogoś, który każdy zakątek gór chciał ubrać w niczem niezrównane blaski. Dalej widniały już tylko sine lasy bez kresu. Na samym skraju płaskowyża,

112