Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

tuż o bory oparty, stał znowu szałas pasterski, ale tak ubogi, żeśmy prócz po kubku kwaśnego, starego jak świat owczego mleka, nic więcej dostać nie mogli. Lecz na ciężkie czasy i to było dobre. Ci, którzy nie mogli znieść tego kwasu, musieli zadowolić się odrobiną miału cukrowego, wytrząśniętego z pustych już worków.
To wszystko jednak wcale nam humoru nie psuło, owszem z fantazyą ludzi, nie mających nic do stracenia zapuściła się nasza drużyna szybkim marszem w prawdziwy las łopianu przeszło metrowej wysokości, aby następnie ostrem zboczem, pokrytem mięszanym lasem, w którym poważne stare buki i przysadkowate wiązy sąsiadowały bezpośrednio z wysmukłymi świerkami, strzelającemi dumną głową ponad liściaste towarzysze, dostać się nad zlewisko potoków, tworzących następnie spławną strugę potoku Ruszkova.
Wkrótce zniknęli mi wszyscy w gęstych zaroślach, dążąc w dół biegiem niemal, w nadziei rychłego dobicia, jeśli nie wprost do wsi, która leżała jeszcze daleko na samym końcu doliny, to przynajmniej do jakiejś przydrożnej karczmy w dole u spławów.
Jednak dopiero po przeszło godzinnym szybkim pochodzie w dół, dał się słyszeć wreszcie gniewny

113