Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

O powrocie do domu nie mówił już nikt więcej, a gdy po smacznie przespanej nocy obudziliśmy się około ósmej rano, poczęli wszyscy tak raźno i ochoczo gotować się do dalszej drogi, jakby to był dopiero początek wycieczki.
Dalszy jednak pochód rozpoczął się dosyć późno, gdyż niemal każdy miał coś do naprawy, tak iż dopiero około godziny jedenastej mogłem dać sygnał do pochodu. Żywności wzięto tylko na jeden dzień, gdyż na wieczór mieliśmy dotrzeć, przecinając łańcuch górski, na południu Ruszpolyany, przełęczą między Maximowem, a Scarisoarą, do miasta Felsó-Vissó nad rzeką tegoż nazwiska, aby się tam zaopatrzyć w żywność na włóczęgę po Alpach rodniańskich.
Droga prowadziła zrazu wzdłuż potoku Myzika, który jednakowoż rychło trzeba było rzucić, aby przeszedłszy na przełaj zbite gąszcze krzewia, wejść w stare i poważne lasy bukowe, sięgające aż do samego siodła przełęczy. Było już dobrze po południu, gdyśmy przestali się wreszcie wspinać dosyć ostro pod górę i bujną soczystą połoniną poczęli się już zbiżać do najniższej szczerby łańcucha, skąd powinna się była ukazać cała dolina rzeki Vissó.
Widok też jaki się niebawem przed nami roz-

118