Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

starczała zupełnie wobec naszego odwyknięcia już od wygód. Po złożeniu worków, zniknęli swym zwyczajem znów wszyscy mimo późnego już wieczora, a topograficzne badania miasteczka zostały uwieńczone odkryciem jakiegoś kramu, nazwanego szumnie cukiernią, którą objedzono tak dokładnie, jak karczmę w Luhi.
Zakupno prowiantów i jego rozdział zatrzymały nas nieco dłużej dnia następnego, tak, iż wyruszyliśmy dalej dopiero około godziny dziesiątej rano. Niewygody ciężkiej na każdy sposób wyprawy, uczyniły teraz pierwszą szczerbę w naszej drużynie, gdyż byłem zmuszony odesłać dwóch z pomiędzy nas napowrót do domu. Zostało jeszcze dwunastu.
Tak tedy w zmniejszonej już liczbie ruszyliśmy w Alpy rodniańskie i góry kelemańskie.
Droga prowadziła gościńcem wzdłóż biegu rzeki Vissó, a ponieważ obciążenie prowiantem, który znów musiał wystarczyć na dni kilka było znaczne, mieliśmy dojść dzisiaj tylko do wsi Mojszin, oddalonej od Felsó-Vissó zaledwie o dwadzieścia kilka kilometrów. Dzień był niezwykle upalny, pochód więc odbywał się bardzo wolno i jeszcze wiele z dnia pozostawało, gdy już zbliżała się drużyna do upatrzonego miejsca pod nocny obóz. Właśnie mieliśmy już zboczyć w nadrzeczne zarośla, gdy zwabieni

121