Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

niezwykłym widokiem naszej karawany powychodzili z przydrożnych poczynających się już chat rumuńscy chłopi, chcąc się koniecznie dowiedzieć, jaki jest cel naszej włóczęgi. Ale, że porozumienie było trudne wobec „numa rumuneszti“, wysłali w roli tłumacza jakiegoś wysłużonego wojskowego, który nieco władał językiem niemieckim.
Ten zbliżywszy się do idącego z boku intendanta, zagadnął go z powagą światowego człowieka:
...Aber wozu marschiren sie so eigentlich...
...Wir sind norwegische offiziere, und der vorne, — tu wskazał na przodem idącego Staszka hucuła z wielkim, poczerniałym od ognia kociołkiem na plecach, — ist unser Putzer..., odpowiedział nie z mniejszą powagą zagadnięty.
...A soooo — odrzekł na tę informacyę wysłannik, zdejmując pełen uszanowania kapelusz i skierował się ku gromadzie towarzyszy, aby ich powiadomić o niezwykłych podróżnikach. Myśmy zaś zeszli nad rzekę, aby w nadbrzeżnych zaroślach poszukać miejsca na obóz.
Decyzya była szybka, gdyż stał do dyspozycyi tylko mały skrawek ziemi, objętej pętlą rzeki i gościńcem; wkrótce też stanęły dwa namioty, a spory zapas uzbieranego chrustu urósł w wysoką stertę przy ognisku, przy którem kucharze już byli zajęci

122