Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

przygotowaniem wieczerzy. Noc przyszła spokojna, ciepła i wyiskrzona. Długo jeszcze rysowała się niedaleko na południowym wschodzie czarna sylweta potężnego Petrosula, najwyższego wzniesienia Alp rodniańskich. Ciemny jednak zmrok bezksiężycowej nocy coraz bardziej zacierał jego kontury, aż cała czarna masa rozpłynęła się w końcu zupełnie i tylko bezgwiezdna plama na niebie wskazywała jego istnienie.
Zwabieni ogniem i namiotami zjawili się w obozie chłopi z poczynających się już chat Mojszina, przyczem udało nam się kupić nieco słodkiego mleka na kolacyę i rano do śniadania.
Po rozstawieniu nocnych straży cisza zapanowała w obozie, gdyż naznaczyłem wymarsz na godzinę trzecią rano, aby mimo upału dojść jak najdalej.
Spałem w jednym namiocie obok Janka kawiarza, z którym miałem służbę od jedenastej do pierwszej, więc w drugiej zmianie, gdy nagle obudził mię przeraźliwy, dławiony krzyk mego sąsiada, który w na pół leżącej pozycyi odpychał od siebie jakiegoś niewidzialnego napastnika. Światło ogniska słabo rozświetlało wnętrze namiotu i w tym półświetle ujrzałem jego skurczoną postać, z głową lekko w tył podaną, jak z szeroko otwartemi oczyma, w których była

123