niebawem znaleźli się wszyscy w najniższym kącie namiotu w bezładnej kupie. Jakiś czas spali tak mimo wszystko, dopiero znajdujący się na samym spodzie poczęli coraz energiczniej protestować przeciwko użyciu ich za materac, wreszcie ustąpili z placu, chcąc dokończyć snu u ogniska.
Zdając więc służbę następnej straży, zostawiłem znaczną część drużyny spiącej na wolnem powietrzu, zaś Janek znawca Ido i ryskalida byli właśnie w najważniejszym momencie „kiksa“ tym razem o grudkę smoły do nacierania dratwy, gdyż nieszczęśłiwy łatacz właśnie sobie but na kamieniu sumiennie „rozwalił“.
Reszta nocy przeszła zupełnie spokojnie i słońce oblało już grań pierwszymi promieniami, gdy wychyliła się drużyna z puszczy, dążąc jej brzegiem, ażeby znaleść jakie możliwe zejście nad potok Anieski.
Grzbiet, którym szliśmy, kończył się szczytem Lapteni, od którego prowadziła wcale wygodna ścieżka w dół, używana dla spędu bydła z połonin. — Zbocze było dosyć ostre, odsłaniające co chwila z polan leśnych i górskich wyskoków niezrównane widoki na ostatnie kończyny Alp rodniańskich, wysterczające z nieprzejrzanych borów, niby zielone wyspy ze sinej topieli.
Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.
139