Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

Ciemno choć daj w py..
Nawet straszno... może w lesie
Siedzi jaki zboj.
Joj.... ojoj.... joj.

Może nawet, któż zaręczy?
Może siedzi dwóch...
Więc odważnie na pół z płaczem
Natężamy słuch...
Pst... coś słychać... E... to w willi
Ujadają psi,
Ihi.... hi.... ihi.

Już było dobrze po dziewiątej, gdy ucichły wreszcie śmiechy w namiotach, a zmieniające się co dwie godziny straże nocne, rozpoczęły swą opiekuńczą czynność nad uśpionym obozem.
Chmury, które zbierały się już wieczór po dniu niezwykle upalnym, sprowadziły w nocy burzę, ranek jednak wstał pogodny i odświeżony, a ponieważ pochód na dzień pierwszy wyznaczony, przedstawiał się wcale pokaźnie, byliśmy nawet radzi z ochłodzenia się powietrza. Straże miały wprawdzie noc mokrą, ale spokojną i obóz nie był alarmowany ani razu, a oprócz szmeru pobliskiego strumienia, który czasem „naprawdę mruczał bardzo nieprzyjemnie“

12