ludzi, których widzieliśmy po raz pierwszy w życiu i ostatni może. Ale że wyłącznym tematem rozmów zwłaszcza po bliższem poznaniu się, była wspólna dola i niedola ich uciskanych przez Węgrów, nas wyrzucanych z chat własnych, poznaliśmy, że to dwaj niewolnicy spotkali się przypadkiem i... padli sobie w objęcia.
Najbliższą naszą stacyą było Borgo Prund, dokąd posłano z Sant Georg telefonicznie wiadomość o naszem tam przybyciu. Droga prowadziła częścią gościńcem na wieś Kisilva i przełęcz Strimba, częścią skrótami przez lasy.
Dzień był upalny, więc chociaż nieobciążeni, posuwaliśmy się naprzód bardzo powoli i już zapadał zmrok dobry, gdy zasłonięta dotychczas wysokimi dosyć wzgórzami dolina rzeki Bystrzec, zjawiła się nagle tuż przed nami w całej swej rozciągłości. Nieprzerwanym łańcuchem wiły się schludne miasteczka, jak misterne budowle z klocków, a najdalej na wschodzie widniało najsilniej zabudowane Borgo-Prund.
Już była noc zupełna, gdyśmy doń doszli, lecz mimo spóźnionej pory zebrała się rychło cała inteligencya miasteczka w jedynym miejscowym hotelu, aby nas powitać, ugościć i wskazać kwaterę.
Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.
143