Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

Była dopiero wczesna godzina rano, lecz nadzieja należytego wyzyskania dnia zniknęła zupełnie, gdyż ulewa nie ustawała ani na chwilę i dopiero nad wieczorem wyczerpane już walką chmury poczęły się rwać tu i ówdzie, aż wreszcie wyjrzało słońce, oglądając bojaźliwie spustoszenia na łąkach i po lesie.
Wychodzić teraz w drogę było już nie podobna, więc mieliśmy nadprogramowy dzień wypoczynku. Zato nazajutrz zaledwo poczęły się niepewnie rysować kontury gór, już było wszystko do pochodu gotowe.
Rychło stanęliśmy na przełęczy, minąwszy resztę umarłego lasu. — Na zachód widną była cała dolna Kolibiczy i nasza wczorajsza droga, a na północ lasy i lasy bez końca w jednej nieprzerwanej płachcie, aż do granic widnokręgu. Jeden tylko widniał w nich wielki łysy kwadrat: Były to tartaki przed Pojana Stampi.
Droga nasza prowadziła jeszcze jakiś czas granią na północ, a potem już przez lasy, które trzeba było przebyć dziś jeszcze koniecznie.
Przed ostatecznem zejściem z gór odbyło się pożegnalne strzelanie królewskie do tarczy w postaci saperskiej łopaty zatkniętej w ziemię, poczem do-

156