Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

kilka wykorzystać wolne miejsca w namiotach, kierownik naszej intendantury, wielki krajczy i pierwszy spiewak w jednej osobie, poobdzielal karawanę kromkami, na widok których rozwiązały się języki milczącej, a raczej dzwoniącej dotychczas gromady.
Podsycany wciąż ogień nie wiele wprawdzie dawał ciepła, zato mnóstwo dymu z przemoczonych ulewą gałęzi, ale dobry kubek gorącej herbaty i ruch zrobił niebawem swoje. Dopiero teraz zaczęły wychodzić powoli na jaw tajemnice nocy. Już była, dowiedzieliśmy się, i narada wojenna, czy nie zaalarmować obozu, gdy zaraz na początku nocy jakiś spóźniony, lub ulewą na połoninie zatrzymany letnik przechodził obok namiotów. (Ten się już stanowczo wymknął jaremczańskiemu klubowi). Przemogło jednak zdanie biernej obserwacyi intruza. Środkowe zaś straże, pełniące służbę od jedenastej do pierwszej, nie mogły w żaden sposób ustalić autora rzuconej w nocy do rozstrzygnięcia kwestyi, czy bardziej prawidłowo jest usadowić się stale przy ognisku, więc blisko wejścia do namiotów, czy też należy zajść i do naszych worków, które złożone opodal pod drzewem i zabezpieczone przed zmoknięciem, były w zupełnym cieniu. Wynik narady, bardzo zresztą niedługiej, był jasny i prosty, że gdzie są worki i co się w nich znajduje, to tylko my wiemy, nikt więc ich

14