Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

ziemi, na którym legł las pokotem, tworząc bezładny jakiś i piekielny zamęt, w którym ostały się nieliczne tylko wyjątki wciąż jesżcze bez tchu i przerażone, albo zbyt liczne strugi zbiegłszy się niespodzianie w pospiesznym pędzie, rwały z pasyą próchnicę lasu, zostawiając po sobie pełne wody szczeliny, albo gdzie zbocze było trochę tylko mniej strome, trudne do przebycia mokradła zastępowały nam drogę.
Sporo więc zeszło czasu zanim silniejszy huk i widoczna bliskość przeciwległej ściany nie zwiastowały rychłego już zejścia nad rzekę. Według mapy miała tuż nad brzegiem biec wygodna ścieżka piesza, lecz ani z niej śladu nie było. Czasem tylko sterczał z wody poręcz zerwanego z nad potoku mostka, lub wałęsające się wszędzie obrobione krąglaki wskazywały, że i z dziełem rąk ludzkich obeszła się burza bezwzględnie. Obok ścieżki tuż pod stokiem był tor konnej, czy ręcznej kolejki górskiej. I tamtędy też płynął potok. Jedyne możliwe zejście w dół rzeki było tym właśnie potokiem, wzdłuż którego, jak czarna cienka linja, widniała nad wodą drewniana szyna, nie szersza nad cal. To był nasz chodnik. Czasem jednakowoż, gdzie dolina zwężała się nagle, wody Dorny wypełniały całą jej szerokość, a wówczas szyny wraz z podkładami wisiały

158