Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

swobodnie nad głęboką i wartką wodą jak most linowy.
Dobrze było jeszcze, jeśli w nim nie było żadnej przerwy. Wówczas z wszelkimi ostrożnościami przeprawiał się zwolna jeden po drugim, utrzymując jedynie balansem kija skautowego niezbędną równowagę.
W tem oba zbocza wązkiej doliny rozstąpiły się nagle, i jak okiem sięgnąć roztoczyła się przed nami biała płaszczyzna wody... Stanęliśmy, patrząc jeden na drugiego. Czarny pasek kolejki wiódł jednak wciąż dalej. Więc naprzód, jak tylko długo będzie można...! Wtem krzyk. To Adaś straciwszy równowagę, ześliznął się z szyny i wpadł w potok, szczęściem tylko jedną nogą, więc wygramolił się szybko z niewydodnej pozycyi. Idziemy dalej... Cała ta przeprawa zaczyna nas już i gniewać i niepokoić zarazem, chociaż przepięknym był ten widok topieli. Wtem szyny urwały się nagle, przed nami było duże zwierciadło jeziora, okolonego zewsząd lasem, a po lewej ręce dwa metry wyżej, droga leśna zalana dotychczas w swej górnej części całkowicie wodą. — Przy pomocy cyrkowych sztuk wydostajemy się na nią i stajemy wreszcie na „stałym lądzie“.
Jeziorko zmieściło w sobie, znacznie z brzegów wystąpiwszy, przeważny nadmiar wody, więc szliś-

159