Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

szukać nie będzie, a straże zawsze czuwają przy ogniu. Gdyby zaś doszedł jakiś szmer z tamtej strony, to się zaalarmuje obóz i wtedy pójdą już wszyscy razem, jak należy. Wobec tak jasnej i naturalnej decyzyi obaj już do końca nie ruszyli się krokiem od ogniska; obudziwszy zaś następców, przykazali im święcie, że powinni także od czasu do czasu zajrzeć i do naszych worków. Lecz ci przeszli już samorzutnie jeszcze z wieczora ten sam syllogizm, a doszedłszy do tego samego wniosku, postanowili czas do śniadania skrócić kubkiem herbaty, w której posiadaniu byli, jako wyznaczeni na drugi dzień kucharze. Lecz, gdy już ogień był podłożony należycie i buchnąwszy wysokim słupem oświecił brzeg potoku, przypomniano sobie, że cukier jest w worku i to niewiedzieć czyim.
Zgodnie jednak i bez zastrzeżeń zapewniali wszystkich pełniący służbę tej nocy, że się zachowali bez zarzutu i nie bali się „nic a nic“.
Dzień tymczasem robił się coraz większy, więc nagliłem do pospiechu. Po obmyciu się w zimnej, czystej wodzie potoku, zwinięto namioty, wymyto i spakowano naczynia kuchenne, a o godzinie piątej trąbka sygnałowa wezwała już do pochodu.
Droga prowadziła zrazu brzegiem Jaworneńskiego potoku nie bardzo stromo pod górę, pięknym

15