Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

skryło już bagno, a może zwierz się gdzie jaki przyplątał. Wtem tuż niedaleko słyszę słaby, bardzo słaby jego głos. To elektryzuje pozostałych, chcą biec w tym kierunku. Nie pozwalam jednak ruszyć się ni na cal, gdyż stoimy w miejscu pewnem, a tam Bóg wie, co być może. Ostrożnie, próbując wciąż grunt kijami, posuwamy się wszyscy zwolna w kierunku głosu, który znów dał się słyszeć, tym razem już bliżej. Jeszcze chwila, a staje przed nami nasza zguba w nienaruszonej swej postaci.
Pokazało się, że usłyszał, przeprawiwszy się pierwszy, jakieś głosy czy szmery i pobiegł w tym kierunku w nadziei, że to ludzkie głosy. Te jednak ucichły niebawem, a w zamian doszedł go plusk wody, więc nadsłuchiwał, coby to być mogło i dlatego nie dawał żadnych odpowiedzi na nasze wołania.
Skończyło się więc szczęściem na strachu, ale winowajca dostał porządną pucówkę za wyłamanie się z nakazu, chociaż dał dowód wielkiej odwagi.
Postanowiłem odnaleść znów opuszczony chodnik, wrócić nim nad rzekę, przenocować i dopiero za dnia las sforsować.
Ale nie było to tak łatwem w ciemności przy słabem świetle kilku świec zaledwie. Na każdy sposób byliśmy gdzieś bardzo niedaleko, bo rozpozna-

166