Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

nazywała szumnie: „koncesyonowanym zajazdem Izraela Golda“.
Była godzina dziesiąta w nocy.
W jaki sposób zniosła drużyna, w której byli i czternastoletni chłopcy, te nadzwyczajne trudy szesnastogodzinnego marszu już po odliczeniu odpoczynków, to da się chyba tylko wytłumaczyć dziedzictwem po tych, którzy bez jadła i źle odziani stawali do szeregów w potrzebie, a dziesiątkowani przez przemoc, szli i szli naprzód, zawsze silni i niezwyciężeni.
Dopiero gdyśmy usiedli w izbie na ławach, opuściły nas siły naprawdę, że podnieść się przychodziło nam z bólem po prostu. Ale trwało to dosyć krótko, bo niebawem poczęto się krzątać około wieczerzy.
Pan Gold, mimo swej szumnej wywieszki nie wiele miał w swych zapasach, a jeszcze gorzej poszło z noclegiem, na którą odstąpił nam izbę szynkowną, lecz do jej wymoszczenia musieliśmy sami kupić siana u chłopów. Ale po takim marszu, i chociaż niezbyt obfitej, lecz smacznej kolacyi, można było zasnąć i na kamieniu. Spaliśmy też dobrze mimo wszystko.
Na drugi dzień ruszyliśmy dalej już o godzinie ósmej rano, aby przebyć wśród niezmiernego upału

170