szpilkowym lasem, od którego szedł chłód jeszcze nocny i woń rozpalonej dnia poprzedniego żywicy. Całe pasmo Jawornika, rozciągające się przed nami osmiokilometrowym grzebieniem o ostrych, niespokojnych konturach, skryte jeszcze było i tylko środkowa, najwyższa jego część odsłoniła się zupełnie, gdyśmy po półgodzinnym marszu wyszli na pierwsze połoniny. Stąd, zwykle uczęszczana przez jaremczańskich gości ścieżka, opuszcza potok Jaworneński, dopływ Żonki i biegnąc następnie między obu Jaworneńskimi potokami, (drugi na wschód od pierwszego, wpada wprost do Prutu) dochodzi do pierwszego wklęśnięcia grani na wschód od szczytu. Myśmy postanowili pożegnać się na połoninie z uczęszczaną ścieżką i idąc stale ku południowemu zachodowi, wejść grzbietem Bahrowca, stanowiącym dział wodny międy potokiem tej samej nazwy, a potokiem Jaworneńskim, na grań Jawornika.
Niebawem więc zaszyliśmy się znów w las wilgotny, postępując raźno pod górę, bo i siły były świeże, i obciążenie nieznaczne, bo tylko na trzy dni dźwigaliśmy zapasy żywności. Dzień wydał się niezmiernie długi z powodu wcześnie rozpoczętego marszu, tak, iż, gdy zgodnym chórem zaczęto się domagać jedzenia, nie chciało się oczom wierzyć, była dopiero dziewiąta. Zniknęły więc znowu dwa
Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.
16