Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

chciało się szczytu opuszczać, taki przed nami roztaczał się świat daleki i tak przepojony słońcem.
Ale przed wieczorem jeszcze musieliśmy zejść nad potok Żeniec, gdzie według programu miał być nasz najbliższy nocny obóz.
Zejście przeciwnym stokiem Jawornika jest już zupełnie nieuczęszczane, a skakanie po olbrzymich, lecz ruchomych głazach wymagało nie tyle turystycznej wprawy, ile cyrkowych zdolności linoskoczka. Południowe słońce zaczęło prażyć niemiłosiernie, a blask wybielonych kamieni drażnił bezkarnie oczy, las bowiem rozpoczynał się dopiero u dołu, a wyżej rosły tylko na skąpej glebie suchotnicze świerki, lub kępy poszarpanej wichrami i spieczonej słońcem kosówki.
Droga nasza miała prowadzić łukiem silnie wygiętym ku wschodowi aż do granicy lasów i dalej w tym samym kierunku nieznacznie się zniżając na potok Jawornik, a potem już jego brzegiem nad Żeniec. Zaraz ze szczytu wyznaczyłem punkt oryentacyjny na skraju lasów, wiedząc, że po tych kamieniskach gromadą iść nie będziemy.
I rzeczywiście rozsypaliśmy się niebawem w długi sznur, a podczas gdy jedni już znikali w lesie nawołując się i zbierając w umówionem miejscu, dru-

19