Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

najmniej z naszej gromady wybredni, robili na widok takiej pierzyny minę nosorożca, który ma za chwilę zaprodukować prysiudy.
Nie było rady i trzeba było koniecznie zmniejszyć wymagania, zadowalając się nawet nieco twardszą pościelą, byle tylko równą, a przynajmniej do równej zbliżoną. Poczęto więc przeszukiwać szutrowiska, lecz i tutaj nie bardzo się nam szczęściło.
Wtem partya szukająca w dole potoku wraca z tryumfem, że jest miejsce na obóz i to znakomicie zabezpieczone, iż nawet nocne straże będą niepotrzebne. Idziemy więc we wskazanym kierunku i spostrzegamy rzeczywiście dosyć obszerne, prawie zupełnie równe szutrowisko z drugiej strony rzeki, oddzielone od lesistego stoku wiosennym zalewem rzeczki, pełnym kamieni i butwiejących pni, które dyskretnie usiłowały zasłonić olbrzymie liście łopianu.
Nie było wyboru. W dół rzeki nie pójdziemy, bo nałożylibyśmy niepotrzebnie drogi, a zresztą nadzieja rychłego, ciepłego posiłku kazała nam widzieć w łysym, jak gromadzki las, szutrowisku najidealsze miejsce na nocleg. Potok był jednak w tym miejscu dosyć głęboki i wartki, ale dookoła tyle było porozrzucanych belek rozmaitej grubości, że

22