Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

Pozostało jeszcze oczyszczenie i zrównanie szutrowiska, z czem załatwiono się bardzo szybko. Jedni zbierali i odrzucali większe kamienie, drudzy skopywali saperskimi łopatami nierówności tak, iż w przeciągu pół godziny dostateczna przestrzeń pod dwa namioty była gładką niemal jak stół. Niebawem obóz był gotów. Worki złożono razem i zabezpieczono przed zmoknięciem w razie deszczu, a z boku stanęła kuchnia polowa. Drzewa naniesionego z gór wiosennymi jeszcze wodami było wszędzie poddostatkiem, tak iż wystarczyło zebranie tego co leżało pod ręką. Kucharze stanęli do swojej roboty, a reszta wyścielała namioty olbrzymimi liśćmi łopianu i trawą. Do godziny piątej było wszystko już na noc przygotowane, a kucharz nie tylko nie potrzebował zwoływać i zapraszać do obiadu, ale raczej musiał się opędzać powagą swego wysokiego urzędu od natrętów, którzy co chwila kontrolowali kotły, czy wre już woda i czy już czas zasypać rosół. To też, gdy zdjęto z ognia kociołki, odrazu już dziesięć rąk z dziesięciu czarkami wyciągnęło się ku nim niecierpliwie. Z biedą wystarczyła ugotowana ilość rosołu, który smakował wyśmienicie i tylko ten i ów uskarżał się, że nie dostał ze spodu, gdzie gęsto osiadł ryż i przyprawy. Po rosole rozdano mięso i chleb, poczem zabrano się zaraz do czysz-

24