Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

czenia naczyń, by były gotowe na wieczorną herbatę.
Dzień był jeszcze wielki, chociaż w kotlinę, w której obozowaliśmy, padały już wieczorne cienie, ale dookoła góry i lasy kąpały się w pełnym słońcu, które powoli bardzo zaczęło nabierać czerwonego odblasku zbliżającego się wieczoru.
Używał więc każdy wypoczynku na swój sposób: Czysta i głęboka dosyć woda potoku znalazła zwolenników kąpieli, lecz zbyt niska jej temperatura pozwalała raczej na dokładne obmycie się tylko niż na kąpiel.
Nie oddalano się jednak zbyt daleko od obozu, gdyż i zapowiedziany był wczesny spoczynek i na pogodnem dotychczas niebie zaczęły się zbierać chmury, grożąc ulewą, a dalekie grzmoty nie wróżyły zbyt spokojnej nocy. Gęsto więc było na obozowem szutrowisku, gwarno i wesoło.
W tem najdosłowniej skamieniałem.
Wysoko, na tle czarnego lasu, zobaczyłem w powietrzu piłkę footbalową. Tak dokładnie rewidowałem każdego, wyrzucając z plecaków każdą najdrobniejszą rzecz wziętą niepotrzebnie, aby potem w drodze na potrzebne rzeczy nie zabrakło w nich miejsca, a mimo to przemycono piłkę footbalo-

25