Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

miejsce. Niebawem wielkie krople deszczu zapowiedziały zaczynającą się ulewę. Dorzuciwszy do ognia jeszcze kilka suchych szczap i upewniwszy się, czy worki są dobrze otulone przed deszczem, weszli pod namioty ostatni z gromady, których więził dotąd na wolnem powietrzu, ten pierwszy raz może odczuwany bezwzględny spokój w przyrodzie, usypianej wytrwale monotonnym szmerem potoku, jakby na przekór usiłującym ją zbudzić grzmotom.
Coraz częstszy miarowy odgłos płótna namiotu wskazywał, że to, czego uniknęliśmy z wieczora, czeka nas teraz; wreszcie wszystko zlało się w jeden nieprzerwany szum, w którym nie można było odróżnić, ani jednostajnego wciąż pomruku Żeńca, ani podmuchów wiatru, ani szumu zadąsanego, bo z pierwszego snu zbudzonego lasu, ani uderzeń deszczu, ani odgłosu spływających w dół strumieni....
Na dworze szalała ulewa....
Schroniska nasze nie były wprawdzie okopane, bo trudno było tego dokonać na szutrowisku, ale też było to zupełnie niepotrzebne. Przepuszczalny jak gąbka teren, zabezpieczał zupełnie wnętrze namiotów przed wtargnięciem tam wody, a zresztą miarowe oddechy spiących wskazywały, że gdyby nawet Żeniec mógł zmienić swój bieg i płynąć, tak starannie pod no-

28