Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

gdzie metal był najmniej rozegrzany, a potężną kromkę chleba niósł w braku trzeciej ręki od razu już w zębach. Lecz nie mogąc wskutek tego dmuchać równocześnie na ukrop, po kilku już krokach stawał bezradny, a oglądnąwszy się pospiesznie dookoła, czy nie zawadzi o kogo, przysiadał powoli i ostrożnie stawiając swoje śniadanie na szutrowisku tam gdzie stał. Potem prostował się pospiesznie, strzepując żar z palców, Bardziej pomysłowi poustawiali kubki do potoku, kończąc się tymczasem zbierać do drogi.
Było już dobrze po szóstej, kiedy się rozległ pierwszy sygnał trąbki, wzywający do ukończenia ostatnich przygotowań, a o godzinie pół do siódmej ruszyła w drogę cała karawana.
Postępowaliśmy zrazu w dół Żeńca, jakie pół kilometra od miejsca obozowania, aby następnie niedaleko ujścia Roskilskiego potoku zboczyć na czyste południe ścieżką znaczoną na mapie, a dążącą z dalszym swym ciągu na szczyt Chomiakowa (1340). Myśmy jednak dali się nią zawieść zaledwie jakie tysiąc kroków na niższe połoniny, a stąd darliśmy się dosłownie już na przełaj, nie zmieniając kierunku nad potok Roskilski, aby go także minąć w poprzek i chwycić ostatnią serpentynę wygodnej i bardzo

35