Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

przez letników uczęszczanej ścieżki od ujścia Żeńca na Chomiak.
Już zaraz z początku dawały się odczuwać następstwa nocnej ulewy. Teren był u dołu grzązki, a przed rozpoczęciem pochodu wprost do góry, trzeba było minąć nadto znaczny szmat lasu sąsiadujący z połoniną i to wybitą przez bydło drogą leśną. Ta część lasu już z samego swego położenia dosyć mokra, teraz przedstawiała jedno bagnisko. Wprawdzie gęsto przy sobie ułożone krąglaki miały odgrywać rolę jakby chodnika, ale mokre od deszczu i oślizłe, a spoczywające w dodatku na bardzo niestałem podłożu dawały tylko sposobność do stwierdzania pewnika, że w razie utraty równowagi i chęci upadku, chwytanie się powietrza jako jedynej deski ratunku, jest zabiegiem nie zawsze prowadzącym do celu.
Z wielką więc ulgą poczęliśmy się drzeć na przełaj pod górę, zboczem zrazu nie bardzo stromym, lecz zawalonem butwiejącymi pniami, na które trzeba się było wspinać co chwila. Często jednak wysoki na kilka metrów wykrot tak zagrodził drogę, że musiało się go obchodzić, nie mogąc ani przejść, ani podleść pod zwichrzone i poplątane gałęzie i korzenie. Droga stawała się ciężka. Co kilkadziesiąt kroków trzeba było dawać wypoczynek

36