minutowe zaledwie, musiały być coraz częstsze, a krwią nabiegłe twarze zlewał pot coraz obficiej. — Ucichły też rozmowy i śmiechy, jak przy ciężkiej pracy, którą się musi odrobić.
W tem idący najbardziej na przodzie daje znać towarzyszom radosnym okrzykiem, że stanął już na ścieżce. Jeszcze kilka minut wysiłków i odpoczywamy już wszyscy na wspaniałej, jakby parkowej drodze leśnej, która nas zawiedzie pod sam już kopiec Chomiaka. Robimy też szybko ostatnią chwyconą serpentynę i w dwadzieścia minut jesteśmy na łączce, gdzie wita nas gościnnie nowe schronisko oddziału Czarnohorskiego towarzystwa tatrzańskiego, postawione w miejsce starej, walącej się altany w drodze na Syniak.
Stanęliśmy wreszcie u celu, ale równocześnie spostrzegamy z żalem, że pięknie zapowiadająca się z rana pogoda, zaczyna się psuć widocznie, bo przez sam Chomiak sunęła poważnie ciężka czarna chmura.
Miał racyę nasz puszkarz, utrzymując przy śniadaniu, że jak będzie dzisiaj z pogodą, da się najlepiej widzieć dopiero wieczorem. — Zaledwie też pozrzucaliśmy plecaki i rozgościli się jako tako w schronisku, gdy lunął deszcz.
Zaczęło nas wyraźnie prześladować szczęście.
Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.
38