Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

Byliśmy wprawdzie dopiero trzeci dzień w drodze, ale mimo wciąż niepewnej pogody nie zmoklimy dotychczas ani razu. Prawda, że to dopiero był początek naszej włóczęgi i to najlżejsza jej część i że czekał nas jeszcze niejeden trud i wiele jeszcze dni niepewnych i trudniejsze warunki terenowe, ale jakoś spoglądaliśmy już pewniej w przyszłość. — A może się nam będzie tak częściej udawało! — Deszcz jakby czekał, abyśmy się znaleźli pod dachem, bo obfitymi od razu strugami, bez jakiejkolwiek zapowiedzi wylała się od razu cała zawartość chmur na nie oschłą jeszcze zupełnie ziemię z nocnej ulewy. Zrobiło się od razu przenikliwie zimno, co odczuwaliśmy tem wyraźniej, że byliśmy wszyscy odbytą dopiero co drogą porządnie spoceni.

Więc, chociaż nie nadeszła jeszcze nasza zwykła pora obiadowa, była bowiem dopiero dwunasta, postanowiliśmy dziś odstąpić od zwyczaju przyjmowania głównego posiłku już po ukończonym dziennym marszu, i zabrać się zaraz do gotowania. Nie minęła jeszcze dobrze pierwsza ulewa, gdy nagromadzony żwawo stos suchych jako tako gałęzi buchnął jasnym płomieniem, który po długiej dopiero chwili zdołał się wydobyć z pod przygniatającego go ciężaru dymu. Wnet stanęły na ogniu oba kociołki, a cała drużyna, czekając na kubek gorącego

39