Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.

przed nami jeszcze, toć to tak, jakbyśmy już byli u celu! Nie trzeba się więc było spieszyć zbytnio. To też, gdy oba kociołki już były próżne, postawiono je znowu na ogień, gdyż ci, którzy dwa kubki wypili, objawili apetyt na trzeci, a ci, którzy zdołali wlać w siebie już trzy porcye wrzątku, wyrażali koleżańską gotowość pomagania towarzyszom w wypróżnieniu nowego kociołka nie tyle ile sił jak raczej ile miejsca starczy.
Zwalono więc w dogasające ognisko nowe naręcza chrustu, a tymczasem, ponieważ niebawem mieliśmy już zejść na węgierską stronę, powtarzano w kółko kilka, wyuczonych jeszcze podczas jazdy koleją, słów i zwrotów, z kupionego przed wyjazdem, węgierskiego rozmównika. Poprawiał przytem wciąż jeden drugiego, wygłaszając coraz to nowe i bardziej zasadnicze prawidła wymowy węgierskiego języka, który, gdyby słyszał, jakiś dokładnie sadłem wysmarowany Czikos, toby z pewnością zaczął wyć tak, jak niczego nie przeczuwający obywatel z tej strony Karpat, po przełknięciu pierwszej łyżki, na papryce gotowanego, prawdziwie węgierskiego rosołu.
Na kwestyę jednak porozumienia się z obcymi, zasadniczo inaczej zapatrywał się „międzynarodowy“

41