Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

między mchu i krzaków borówek. Ścieżka, też serpentynami przerzucająca się z jednej ściany jaru na drugą, nie była ani tak szeroką, ani tak dobrze utrzymaną, jak od północnej strony. Widocznie tędy mniej często robiono na szczyt wycieczki. Zresztą i teren w górnej swej części przeważnie kamienisty, większe przedstawiał trudności w wyrobieniu ścieżki. Na każdy sposób zejście było bardzo wygodne, posuwaliśmy się też szybko naprzód. Z początku wytrzymywało jakoś bez deszczu, ale niedługo poczęło najpierw mrzyć dyskretnie, a uporczywie, ale już w pół drogi z góry, musieliśmy naciągać peleryny i co tam kto miał z okrycia, aby nie zmoknąć zupełnie.
Z jaru, który zbiegał aż do gościńca, zaczęło dymić coraz bardziej i co chwila odrywała się z dna olbrzymia kula mgły, podnosiła się ciężko do góry, a targana następnie wiatrem w różne strony rozpływała się zwolna, zasłaniając wszystko raz zupełnie, że się szło w jakiejś mleczno białej masie, to znów ukazując tu i ówdzie poszczególne partje zboczy dziwnie w tył cofnięte, lub wreszcie przysłaniając cały widok lekką, na pół przejrzystą gazą. Nie można było widzieć, czy to zaczyna się dłuższa słota, czy ostatki już deszczu spadają na ziemię. —

44