Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

W niespełna godzinę byliśmy już na gościńcu i pa krótkim wypoczynku ruszyliśmy w stronę Jabłonicy.
Powoli zaczęło się wyjaśniać i gdy mijaliśmy tartak na rozdrożu gościńców do Tatarowa i Jabłonicy, deszcz ustał zupełnie, a nawet zaczęło się nieśmiało pokazywać i słońce. Mieliśmy do zrobienia dzisiaj jeszcze jakich sześć kilometrów wszystkiego, a że była dopiero trzecia po południu, nie było powodu się spieszyć nawet wobec konieczności wyszukania kwatery we wsi, gdyż zanadto uśmiechał nam się nocleg na suchem świeżem sianie, abyśmy rozbijali namioty gdzieś na uboczu na kilkugodzinnym deszczem zmoczonej trawie. Zresztą worki nasze były już prawie zupełnie puste, gdyż opócz herbaty i konserw Maggiego nie było w nich nic więcej, więc trzeba było uzupełnić we wsi nasze zapasy przynajmniej jako tako. Dopiero bowiem jutro na południe mogliśmy zdążyć do Körösmezö, gdzie nasze przenośne spiżarnie miały być naładowane na nowo i to po same brzegi, na marsz przez całą długość czarnohorskiego pasma.
Wobec tego został więc w mig przyjęty przez wszystkich projekt, z pełnem nawet uznaniem, że bynajmniej nie rozchorujemy się z przejedzenia, jeżeli wstąpimy do przydrożnej karczmy, którą mieliśmy minąć właśnie, na mleko i świeży chleb, a

45