Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

ludniła, bo wprawdzie było nas liczebnie nie wielu, lecz mnożyła nas w dziesięć kroć ruchliwość, dzięki której było nas pełno w każdym zakątku. Zciemniało się tymczasem coraz bardziej, nasz gospodarz zabierał się już na spoczynek, a wieczerza była dawno gotowa, lecz nie sposób było ściągnąć do chaty gromady, której chóralny śpiew dolatywał do izby z gościńca, biegnącego w górze za rzeką.
I nic dziwnego...
Mieliśmy przecie wspaniałą, książęcą kwaterę, w której spodziewaliśmy się odpocząć dokładnie, tem bardziej, że jutro czekała nas niezbyt długa i mało interesująca droga. Z wyjątkiem samej „tatarskiej przełęczy“, którą mieliśmy przebyć skrótami, szlak nasz prowadził wciąż gościńcem, aż do samego miasteczka Körösmezö, skąd rozpoczynała się druga część naszej włóczęgi przez okolice już tylko w małej części zwiedzane przez turystów. Mogliśmy więc wyjść później i nie spieszyć się zbytnio ze spaniem.
Trąbka więc wzywająca na kolacyę pracowała daremnie przez długi czas, i trzeba było aż słać posłów do robiących senzacyę na gościńcu, którzy otoczeni przez zgraję wiejskich wyrostków i starszych, opowiadali niestworzone rzeczy o dniach minionych. a jeszcze większe o tych, które ich dopiero czekały. Powoli jednak zeszli się wszyscy w kuchni

49