Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

a obsiadłszy ławy i stołki, jakie tylko były, poczęli gwarzyć z gospodarzem, popijając wieczorną herbatę.
Staremu kowalowi rozwiązał się język, widocznie był nam rad ogromnie. Dawniej był bardzo zamożny, przeszedł wiele w życiu, od ludzi doznał niejednej goryczy, więc się od nich usunął i żył sam ze synkiem jedynakiem. Dziś zostało mu tylko obejście, łąka, na której ono stało i nieco pola w górach. Zresztą żył z kowalstwa. We wsi siedział z dziada pradziada, znał i dawnych ludzi i dawne dzieje tej ziemi. Rozmowa przebiegała więc szybko z tematu na temat, raz dotykając znikającego już powoli zamiłowania w zdobieniu przedmiotów codziennego użytku, jak łyżników, skopców, osadnic na kosy, których kilka egzemplarzy wspaniale rzezanych oglądaliśmy w kuźni, to znów stosunków i zwyczajów miejscowych, lub dawnych „ludzi-bohaterów“, którzy „wprawdzie rozbijali kupców po gościńcach, lecz nie zabijali, a wspomagali ubogich i swoich“. A wszystko to było przeplatane życiowymi sentencyami, które wskazywały, że gospodarz nasz, siedząc tak na uboczu, przemyślał wiele.
Mała góralska lampa wisząca na ścianie, ze szkiełkiem zaklejonem kawałkiem papieru, nie wiele dawała światła i cała kuchenka, była w półmroku. Stary kowal siedział na szerokiem, słomą wymoszczonem

50