Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

wych chmur, które wśród groźnych pomruków toczyły się na szczyt ze szczytu otaczających nas gór.
Znowu uniknęliśmy przymusowej i nadprogramowej kąpieli; co najwyżej, mogła nas burza musnąć tylko nieznacznie swemi najdalej sięgającemi ramionami. Wobec tego więc, mając nadto do samego Körösmezö jakich zaledwie pięć kilometrów do zrobienia drogą, zabudowaną już dosyć gęsto, postanowiliśmy odpocząć trochę, tem bardziej, że z okna karczmy, stojącej przed mostem na Leszczynieckim potoku, który gościniec w tem miejscu przekraczał, patrzyły na nas bardzo ciekawie wielkie, rumiane obwarzanki.
Stosownie więc do wysokiej swojej godności udał się tam na zwiady nasz intendant, sami zaś ułożyliśmy się pod płotem obok stojącej zagrody, czekając w skupieniu na wynik jego wywiadowczej wyprawy.
Nie czekaliśmy jednak długo, bo już w jakie pięć minut zjawił się na progu karczmy z miną tryumfatora, trzymając przed sobą kij skautowy z nanizanymi na nim obwarzankami na całej swej długości.
Nie trzeba dodawać, że takie zjawisko powitaliśmy wszyscy... rykiem.

55