łach, jak czerwony i czemś niezwykle podniecony, opędzał się towarzyszom, to usiłując im coś tłumaczyć zirytowanym tonem, to rzucając na prawo i lewo spojrzenia niecierpliwe i na pół gniewne, to usiłując uspokoić kolegów, aby przyjść do słowa, lecz to wszystko zagłuszał jeden tylko okrzyk:
„Hucuł obkradł dziada, hucuł obkradł dziada“.
Za naszymi zaś, naciskał już do wnętrza tłum gapiów z ulicy, skąd także dochodziły krzyki i śmiechy.
Nie wiedziałem z początku, co to wszystko ma znaczyć i dobra minęła chwila zanim z pojedynczych zdań i bez ładu rzucanych wyrazów, gdyż wszyscy chcieli opowiadać od razu, dowiedziałem się o całej przygodzie.
Staszek hucuł, dokładnie przed obiadem wyplastrowany, wyszedł, jak wszyscy potem na miasto, chcąc wypróbować nowe postoły. Widocznie czuł się w nich bardzo dobrze, i chciał aby wszystkim tak było, więc napotkawszy tuż za mostem stałego miejscowego dziada, chciał go obdarzyć jałmużną; ponieważ zaś nie miał miedziaków, a moneta niklowa przedstawiała teraz dla niego w drodze skarb za nadto wielki, wszedł z nim w ugodę finansową, polegającą na wydaniu reszty.
Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.
60